Start bloga to niby nic strasznego.
Tak mi się wydawało, dopóki nie przyszedł dzień, w którym ten blog miał ujrzeć światło dzienne.
Dzisiejszy wpis będzie inny niż wszystkie – opowiem Wam trochę osobistą historię moich blogowych lęków.
Dotychczasowe wpisy w większości miały charakter bardzo… formalny. To znaczy niby nie całkiem formalny, ale jak dotąd pisałam o tym jak coś zrobić, jak czegoś nie zrobić, co zrobić, żeby coś osiągnąć itd… No i chyba się Wam podobało, bo niektóre z nich mają całe mnóstwo komentarzy, niektóre są cytowane, dostaję nawet osobiste podziękowania. To jest coś niesamowitego!!!
Jednak ciągle brakuje mi w tym blogu… odrobiny mnie. Bo niby blog mój, a cały czas trochę formalny. Dlatego dzisiaj bez żadnych poradników, instrukcji i tutoriali. Napiszę o moich pierwszych blogowych chwilach. Pośmiejcie się, jak macie ochotę, w końcu śmiech to zdrowie!
Kilka miesięcy temu zrodził się w mojej głowie pomysł na tego bloga. Kiełkował sobie, dojrzewał (dość krótko, bo ja nie należę do cierpliwych, często pomysły nie zdążą w ogóle dojrzeć, a już się zabieram za ich realizację), nabierał mocy urzędowej (tylko tak długo, jak to było niezbędne).
Krótko po wykiełkowaniu pomysł zaczął się materializować. Chciałam, żeby wszystko było najbardziej profesjonalnie i porządnie, jak tylko się da, pomyślałam więc, że zlecę stworzenie bloga profesjonalistom. Wszyscy profesjonaliści, na jakich się natknęłam w internetach, okazali się niestety zbyt zajęci.
Zabrałam się więc za WordPressa własnoręcznie. Nie, żeby to był jakiś mój pierwszy raz… nic z tych rzeczy. Wcześniej już z miałam z WordPressem do czynienia, jednak bałam się, że postawienie PROFESJONALNEJ strony jest ponad moje siły. To był chyba pierwszy lęk. Co z nim zrobiłam? Olałam. I działałam dalej.
Na szczęście jestem świadoma swojego kompletnego braku talentu w kwestiach grafiki. Profesjonalistkę znalazłam na jednej z grup na Facebooku. Zdjęcia kupiłam, podobnie jak szablon do WordPressa, bo chciałam, żeby od początku było tu ładnie.
Zorganizowałam też profesjonalistkę, która zrobiła mi kilka ładnych zdjęć, bo żadne z przeze mnie posiadanych się na bloga nie nadawało. W związku z tym pojawiła się obawa, że muszę pokazać swoje zdjęcia na blogu. To trochę dziwne uczucie jest, jak człowiek nieprzyzwyczajony. Ale idąc za ciosem tą obawę olałam.
Kolejnym moim strachem okazał się strach przed tym, że nie potrafię pisać. No bo jak pisać bloga nie umiejąc pisać? Bez sensu trochę. Zwłaszcza, że czytelnicy muszą potem – biedni! – czytać te nieumiejętnie napisane posty. No ale ten strach też olałam.
Kolejny był strach, że nie znajdę czasu na prowadzenie bloga i grupy na Facebooku. Olałam go. Nie piszę codziennie, ale jakoś ten czas póki co znajduję.
Potem pojawił się chyba jeden z największych lęków. Trzeba było jakoś bloga światu pokazać. Co prawda nad artykułami mozolnie się napracowałam, żeby były najlepsze, na jakie mnie wtedy było stać, wszystko zrobiłam tak dobrze, jak wydawało mi się to wtedy możliwe, ale… Co powiedzą ludzie?
I to nawet nie o czytelniczki bloga mi chodziło. Tylko o znajomych. Bo w końcu po pierwsze jestem lekarzem, więc skąd nagle pomysł na pisanie o biznesie. Moi bliscy znajomi wiedzą, że to jeden z moich bzików, tych bliskich znajomych się raczej nie obawiałam. Ale ci fejsbukowi… A co jeśli będą wyśmiewać mój pomysł? Zasypie mnie fala hejtu z ich strony…
A co jeśli moja blogowa działalność skończy się totalną porażką? Zainwestowałam w początki bloga nie tylko sporo czasu, ale też pieniędzy. Bo nie bloguję dla przyjemności. Blog jest dla mnie narzędziem, które docelowo ma pozwolić mi zarabiać. Co, jeśli plan nie wypali?
Trochę się tego nazbierało. Oczywiście wszelkie te obawy, lęki, strachy i inne babole olałam. Jak dotąd (wiem, może zbyt krótko tego bloga prowadzę) ani fala hejtu mnie nie zasypała, ani tez nikt nic złego nie powiedział. Moi znajomi w większości nie rozumieją idei tego miejsca, ale to nie jest żaden problem, bo to nie moja grupa docelowa. I mimo, że bałam się tych wszystkich rzeczy, konsekwentnie lekceważyłam ten strach i działałam dalej.
Najczęściej w życiu jest tak, że większość rzeczy, których się boimy w ogóle się nie wydarza. W moim przypadku też tak było. Jak dotąd.
Nie wiem co będzie, jeśli okaże się, że ostatecznie nikt tu nie będzie zaglądał, wspaniała grupa „Szczęśliwe w biznesie” przestanie istnieć, a mój pomysł na biznes okaże się niewypałem. Pewnie nic wielkiego. Na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć, że odkąd wystartowałam z tym blogiem i grupą poznałam mnóstwo przecudownych kobiet, nauczyłam się sporo nowych rzeczy, a informacje od Was z podziękowaniami za wpis, za grupę, za konsultacje – są bezcenne.
Dlatego wnioskując z moich dotychczasowych doświadczeń – jeśli się czegoś boisz, najprościej będzie po prostu to zrobić pomimo strachu.
Oczywiście – przed działaniem zawsze zapoznaj się z treścią ulotki i skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą…. żeby potem nie było na mnie, że kazałam działać, a ktoś powiedział, że mu się nie podoba Twój blog. Albo Twój pomysł. Albo cokolwiek innego.
Ja się postanowiłam tym na wszelki wypadek za bardzo nie przejmować i jak dotąd chwalę sobie ten system.
A Ty?
Czego się boisz najbardziej?
17 komentarzy
Ja się najbardziej bałam tego, że nikt mnie nie będzie czytał. NIKT. 😀
Ja na to nie wpadłam, ale rzeczywiście – nie byłoby to miłe!
No i słuszne podejście, olewać strach. Też bloguję od początku roku. Też, co chwila pojawiają się wątpliwości. Zależy mi, żeby oferować ludziom coś fajnego i tak się dwoję i troję, bo nie stać mnie, żeby zainwestować w niego pieniądze, więc pozostaje tylko czas inwestować;) Najbardziej bałam się pierwszego komentarza i na moje nieszczęście okazał się hejtem, ale jedynym na szczęscie:) Też staram sie odganiać wszystkie czarne myśli i i robić swoje. Nie tracę energii na umartwianie się.
Oj to rzeczywiście pech, żeby pierwszy komentarz okazał się hejtem! Strasznie współczuję, ale niestety mnóstwo hejtu w internecie spotykamy na każdym kroku. Z drugiej strony hejt to zwykle znak, że ktoś Ci zazdrości, więc zrobiłaś coś naprawdę fajnego. Trzymam kciuki za merytoryczne komentarze na Twoim blogu! I tak trzymaj dalej – wątpliwości mają wszyscy, grunt to iść do przodu.
Dziękuję za podzielenie się „prywatą”. Masz rację, większość rzeczy, których się obawiamy, nigdy się nie wydarzy. Prawdziwa odwaga to nie brak strachu, a działanie pomimo tego.
Nie musimy zadowolić wszystkich. Robimy swoje i jesteśmy bogatsi o nowe doświadczenia.
Tak trzymaj 🙂
Dziękuję! Momenty, w których działamy mimo strachu wiele nas uczą 🙂
Rozumiem Cię świetnie Dagna. Miałam podobne obawy, gdy zakładałam szkołę tańca. Mój sposób na lęki jest podobny, chociaż idę trochę dalej. Wyobrażam sobie najgorsze, co może się przytrafić, a potem się zastanawiam, czy to „najgorsze” naprawdę jest takie straszne, czy zdołam mu stawić czoła, gdy jednak się przytrafi. I przeważnie takie wyobrażenie wystarcza 🙂
Powodzenia, trzymam kciuki!
Dzięki Maju za Twój sposób! To prawda, często to najgorsze wcale nie jest aż takie złe i bez problemu mogłybyśmy sobie z nim poradzić, a i tak zwykle się nie wydarza.
Wierzyłam w Ciebie 🙂 Już na sesji wiedziałam, że ta dziewczyna jest niesamowita i osiagnie sukces mimo, że pomysł wydawał się z pozoru dość szalony 🙂
Dziękuję 🙂
Dla mnie największy strach i obawa to, to że nie będzie osób, które będą go regularnie czytać + czy mnie się uda być regularną. Blog to świetna szkoła samodyscypliny 🙂 Pozdrawiam
Ja też miałam obawy przed znjaomymi – nie olałam, tylko pisze Bloga bez ujawniania się wszystkim. Taka była moja decyzja. Bardzo podoba mi się Twoje podejście olewania, ja (jeszcze!) tak nie potrafię. Post daj do myślenia. Może kiedyś zminie zdanie 🙂
Ja prowadzę blog niszowy, choć grupa docelowa jest ogromna. Piszę teksty dla dzieci. Nie obawiałam się go założyć, namówiona przez koleżankę, ale nie miałam zielonego pojęcia o tym, co to blogosfera, jak to działa i jak bardzo wciąga. Niedawno obchodziłam hucznie 1 urodziny mojego bloga Bajkogrodu i jestem z siebie dumna! A czego się boję? Hm, chyba tego, ze kiedyś może zabraknąć mi czasu na prowadzenie go, bo pomysłami jest zasypana moja głowa 🙂 Zapraszam w wolnej chwili 🙂
Chętnie odwiedzę! Powodzenia w blogowaniu! Gratuluję, bo pierwsze urodziny bloga to chyba bardzo ważny moment 🙂
Mam podobne obawy do Ciebie 🙂
Jestem dentystką, która zamierza prowadzić bloga nie tylko o kwestiach stomatologicznych, ale także o rozwoju osobistym i gotowaniu, ponieważ to moje pasje i zajmuję się nimi od dawna. Dodatkowo buduję swoją grupę opartą o entuzjastów produktów wellness. Odkładam założenie bloga, ponieważ wiem, że nie będzie perfekcyjny, a ja chciałabym zawsze zaczynać z wysokiego C. Zdaję sobie sprawę, że marnuję czas, bo powinnam działać od razu, a zamiast tego ciągle się uczę, dokształcam, szukam informacji. W końcu trzeba się będzie przełamać 🙂
Co do hejtu – dokładnie wiem, od których znajomych ze środowiska mogę się go spodziewać. Doświadczyłam go już przy innych okazjach, gdy próbowałam czegoś nowego (na ostatnim roku studiów zagrałam w paradokumencie medycznym, bo zawsze chciałam zobaczyć, jak to wygląda od kuchni – „parcie na szkło” to inna kwestia;)).
Pozostaje mi po prostu wziąć się za siebie, przełamać obawy i w końcu ujarzmić tego WordPressa, bo pomysłów na artykuły mam na prawie cały rok z góry 🙂
Hejtem się nie przejmuj, a na idealność też nie licz i nie czekaj, bo nic z tego nie wyniknie. Mój blog codziennie idzie o jeden kroczek naprzód, kiedy startowałam wszystko było mocno nieidealne (nadal jest), ale nieidealne a zrobione lepsze od idealnego niezrobionego. Dodatkowo działanie weryfikuje wiele planów. Trzymam kciuki za Twojego bloga!
Dziekuje za artykuly. Wspanialy blog. Ja… boje sie wszystkiego. Po ponad 25 latach pracy na etacie zainwestowalam w zmiane sciezki zawodowej, samozatrudnienie, choc wciaz jestem na etacie. Najchetniej zostalabym wiecznym uczniem, wciaz studiowala, bo tyle jeszcze nie wiem, tyle chce sie dowiedziec, przeczytac. ”Lapczywie” tez czytam Pani artykuly 🙂 Ukladam to sobie wszystko w glowie. Dziekuje <3