Poseł Michał Cieślak proponuje wprowadzić nowe prawo, które będzie zmuszało sieci handlowe do kupowania produktów u lokalnych dostawców. Zdaniem ekonomisty FOR, Marka Tatały, to pomysł anty-konsumencki, który sieci i tak będą próbowały obejść.

Cieślak wystosował interpelację do wicepremier i minister rozwoju Jadwigi Emilewicz, w której pisze o uprzywilejowanej pozycji zagranicznych sieci handlowych względem polskich producentów. W związku z tym domaga się, by rząd wprowadził prawo mające wspierać rolników i sadowników. Poseł Porozumienia chce, by sieci handlowe były zmuszone do kupowania niektórych produktów u lokalnych dostawców. O sprawie pisaliśmy TUTAJ.

O komentarz poprosiliśmy Marka Tatałę, ekonomistę oraz wiceprezesa zarządu Fundacji Forum Obywatelskiego Rozwoju.

Cezary Bronszkowski: Z pewnością słyszał Pan, że jeden z posłów Porozumienia, Michał Cieślak, proponuje wprowadzenie ustawy, która zmuszałaby sieci handlowe do kupowania produktów od rolników z tego samego powiatu, w którym znajduje się sklep. Jakie konsekwencje z ekonomicznego punktu widzenia będzie miało ewentualne wprowadzenie tego prawa?

Marek Tatała: Propozycja zmuszenia sieci handlowych do kupowania produktów od rolników z tego samego powiatu to bardziej zaawansowana wersja postulatu, aby narzucić sklepom odsetek towarów pochodzenia krajowego. Oba pomysły są szkodliwe. Z perspektywy sieci handlowych uderzają one w coś czym sieci te się wyróżniają – różnorodność, elastyczność i niższe ceny. W połączeniu ze zmuszeniem sklepów do posiadania produktów droższych lub gorszej jakości tylko dlatego, że pochodzą z konkretnego miejsca, może to zniechęcić do zakupów klientów i zmniejszyć obroty. Jeszcze ważniejszy jest anty-konsumencki charakter tych propozycji. Zamiast konsumentów, którzy mogą brać pod uwagę różne kryteria przy decyzjach zakupowych (m.in. cena, jakość, chwilowe potrzeby czy miejsce produkcji), to ustawodawca miałby narzucać, co jest dla kupujących dobre.

Czy rolnicy i lokalni dostawcy rzeczywiście zyskają na tych przepisach? Czy sieci będą próbowały jednak w jakiś sposób obejść prawo?

Nadmierne regulacje często tworzą bodźce do tego, aby szukać sposobów na ich obchodzenie. Widzimy jak działa to np. w przypadku zakazu handlu w niedziele. Nie należy jednak takiego obchodzenia przepisów potępiać – to w końcu postępowanie zgodne z duchem tzw. konstytucji dla biznesu, którą sami rządzący promowali pod hasłem „co nie jest zabronione, jest dozwolone”. W tym przypadku, obchodzenie przepisów może być działaniem w interesie nie tylko samych sieci handlowych, ale przede wszystkim klientów. Ewentualne korzyści dla lokalnych rolników mogą być krótkotrwałe, a sami klienci, niezadowoleni z produktów, do których zakupu zmusza ustawodawca, będą poszukiwać lepszych alternatyw. To także cios wizerunkowy dla lokalnych producentów i samej idei kupowania produktów wytworzonych lokalnie, która przyświeca decyzjom zakupowym niektórych konsumentów już teraz, bez przymusu państwa. Konsumenci mogą zacząć się zastanawiać dlaczego, skoro lokalne produkty miałyby być lepsze, to zmusza się sieci handlowe do ich sprzedaży.

W jaki sposób państwo może wspierać polskich rolników bez uciekania się do stosowania przymusu wobec sieci handlowych?

Dlaczego to akurat rolnicy mieliby być uprzywilejowaną grupą, którą państwo powinno, stosując przymus wobec sieci handlowych i klientów, jeszcze bardziej wspierać? Już teraz to rolnicy mają różnego rodzaju przywileje, które stanowią wsparcie tylko dla tej grupy zawodowej, takie jak możliwość ubezpieczania w KRUS czy różnego rodzaju dopłaty z budżetu państwa i Unii Europejskiej. Zasadne są pytania o to, czy wsparcie dla sektora rolnictwa nie jest obecnie zbyt duże, co zniechęca do migracji ze wsi do miast i z rolnictwa do innych sektorów gospodarki, sprawiając, że wielkość gospodarstw rolnych w Polsce, w porównaniu z bogatszymi krajami Zachodu, jest dużo mniejsza, a w rolnictwie pracuje zbyt wiele osób. Taka nieefektywna struktura gospodarki osłabia nasz potencjał wzrostu. Warto też zwracać uwagę, że tego typu pomysły mogą prowadzić do spirali szkodliwego protekcjonizmu. Gdyby inne kraje wprowadziły podobne limity dla produktów z danego kraju czy powiatu to uderzyłoby to w polskich rolników, którzy eksportują swoje produkty za granicę.

Dlaczego bardziej opłaca się sprowadzać owoce i warzywa (truskawki, czosnek, cebula) z dalekich, egzotycznych krajów zamiast skupować od polskich rolników? Czyja to “wina”, że truskawki z Hiszpanii są ponad połowę tańsze od tych z polskiego pola?

Na ceny płodów rolnych składa się wiele czynników i nie powinno się rozpatrywać tego w kategoriach „winy”. To nie tylko same koszty produkcji, w tym koszty pracy, ale też czynniki środowiskowe takie jak klimat czy warunki pogodowe. Sieci handlowe korzystają z różnych dostawców i starają się dostarczać produkty, które zadowolą konsumentów. To oni są głównym decydentem – nie ma sensu sprowadzać i sprzedawać towaru, który się nie sprzeda. W sieciach handlowych jest też wiele polskich produktów, a czasami kraj pochodzenia staje się elementem strategii marketingowej i sklepy chwalą się polskimi towarami. Zamiast przymuszać do kupowania towarów lokalnych lepiej edukować i informować, już od najmłodszych lat, w obszarze świadomej konsumpcji. Niech do konsumentów, a nie polityków, należy ostateczny wybór jakie produkty znajdą się w naszych domach.

Źródło: własne
Fot. arch. prywatne
Share.

Zostaw komentarz